sobota, 26 stycznia 2008

Co byś zrobił gdybyś znowu się narodził?

Ta piosenka, którą dzisiaj znalazłem daje do myślenia.



Tekst:

[GRZ]
Przekroczone drogi, kroki, noga do nogi równym tempem
zbliżają do światów nowych, a ten za tobą
odwiedziłbyś raz jeszcze, gdybyś na nowo się urodził
wokół ciebie przeznaczenie krąży
wszystkiego i tak zrobić nie zdążysz
nie wydrążysz wielu studni, bo przecież tym się trudnisz
ciągłym szukaniem, a szukałbyś tego samego?
odpowiedz temu w lustrze na to pytanie
kim zostajesz, a kim zostać chciałeś
czy wiesz już co zmarnowałeś i jakim czynem?
narodziłbyś się na nowo będąc biednym synem
za co bierzesz winę, a za co bliskich nią obarczasz?
z chęcią wróciłbyś wstecz, czy może to, co zdobyłeś
w pełni ci wystarcza (wystarcza, wystarcza)

[x4]
Pomyśl, co byś zrobił gdybyś znowu się narodził (co?)
ile byś zmienił gdybyś jeszcze raz to przeżył (ile?)

[Pono]
Bez sentymentów, jest kilka momentów, co żałujesz
błędów, których wspomnienie cię prześladuje
źle się czujesz? znów ci się to przypomina
najgorsza jest świadomość, że to wszystko twoja wina
więc więcej nie przeginaj, bo mina ci zrzednie
będziesz sam siebie przeklinał
w końcu zwariujesz kompletnie
a kiedy pęknie ostatnia nić, której się trzymałeś
odechce ci się żyć, zrozumiesz, że przegrałeś
nie masz nic, złota chciałeś jesteś nikt
bo myślałeś, że twój kit będzie cały czas przechodził
(teraz my) co byś zrobił gdybyś znowu się narodził jak nasz Z.I.P.
lepiej żebyś się pogodził ze stratą
nie ma co się głowić gdyż na to jest za późno
nie zawsze jest bogato, ale ważne, że jest jutro
więc zrób coś byś mógł się rozwijać i coś zachować
żyj tak byś nie musiał nic żałować (właśnie tak, właśnie tak)

[x4]
Pomyśl, co byś zrobił gdybyś znowu się narodził (co?)
ile byś zmienił gdybyś jeszcze raz to przeżył (ile?)

[GRZ]
Życie w taniej cenie mija jak miłość w haremie
żal gdzieś na dnie zdobyczy drzemie
w duchu coraz ciemniej, przeszłość gnębi bezczelnie
przyszłość cierpi, chwyta tempa, nie przegoniła cieni
odwieczni jej rywale, dzień poprzedni i ten jutrem
na fali fale, lecz by tak było dziś
zawalczyć musisz ostro tylko się nie pokalecz
idź wytrwale, myśląc cel dostanę
wiem, że wczorajszy dzień w jutrzejszym nie pomoże ci się odnaleźć
czując błędy popełnione napełniać będziesz nowymi swój talerz
tak weźmiesz za karę i znów wszystko na odwrót
a jedyna żyjąca w tobie myśl to powrót (powrót, powrót)

[x4]
Pomyśl, co byś zrobił gdybyś znowu się narodził (co?)
ile byś zmienił gdybyś jeszcze raz to przeżył (ile?)

Upokorzenie

Ludzie nie lubią być upokorzenie, zdeptani, wzgardzeni. I trudno im/nam się dziwić. Przecież to nic przyjemnego.

Upokorzenia naszego życia

Upokorzeni zostajemy w wielu momentach naszego życia. Zarówno w życiu rodzinnym, w pracy, w szkole, na ulicy, w barze, na boisku, w sklepie, itp. itd.
Można by rzec, że jest to dla nas naturalne, jak oddychanie, wydalanie czy widzenie otaczającego nas świata.

I upokorzenie jest wszędzie, przed nami, za nami, obok nas i najgorsze, że jest także w nas. Nie tylko to upokorzenie, którego jesteśmy sprawcami, ale i to upokorzenie, które zostało już nam "ofiarowane".

Mało kto potrafi na dłuższą metę przejść do porządku dziennego nad upokorzeniem. Albo wcześniej albo później to wychodzi z nas. W którymś momencie nasze umysły, nasze działanie, nasze ciało, ogólnie cali my, aż kipimy od tego co nas spotkało od innych ludzi. Możemy kipieć po cichu, niezauważalnie, ale zawsze w jakiś sposób kipimy.

Czasami wydaje mi się, że to coś odkłada nam się w organizmie, jak Rteć. Jest toksyczne i truje. Choć może to nie jest dobry przykład. W końcu często upokorzenie daje nam pretekst do działania pozytywnego. Otwiera nam oczy. Sprawia, że zdajemy sobie sprawę, że albo zmienimy coś, albo następne upodlenie zabije nas wewnętrznie i 'zmotywuje' w efekcie do działania ostatecznego, wymierzonego siebie.

Najgorszy rodzaj upokorzenia.

No to chyba ten, który dostajemy dając. To jest upokorzenie najbardziej bolesne. Tak jest na każdym etapie życia. Dla przykładu paroletni brzdac (z gatunku takich z programu Superniani, ale nie tylko) opluwa własną matkę, która daje mu codziennie tyle miłości, zaharowuje się i robi wszystko by był szczęśliwy. Albo nastolatka w porywie złości, że nie dostała pozwolenia na nocną imprezę, puszcza wiązankę bolesnych słów, do matki, której jedyną winą była troska o latorośl i próba wpojenia określonych wartości. W końcu ludzie którzy opiekują się swoimi bliskimi, w bardzo zaawansowanym wieku. Którzy często muszą znosić upokorzenia, już nie do końca tych samych ludzi, których zniszczyła choroba i starość.

Jest jeszcze drugi rodzaj bardzo mocnego upokorzenia, który po części wiąże się z upokorzeniem dającego. Bo przecież kochając dajemy. Dajemy z siebie wszystko, bo to jest esencja, esencja tego co w nas najlepszego i widoczny objaw miłości do drugiego człowieka. Tak np. jest z przyjaciółmi, których kochamy, a dla których nagle stajemy się niewidzialni, przezroczyści, jakoby nie istniejemy, albo jeszcze gorzej jakoby nigdy nie istnieliśmy.
Problem bitych żon (w dobie równouprawnienia także i mężów), które często ciągle kochają i starają sie z całych sił zasłużyć już nie na miłość tej drugiej strony, ale na choć odrobinę szacunku, które nie otrzymują.


Ukorzenie to złe uczucie (?)

Upokorzenie to złe uczucie. Mimo, że dzięki niemu istniejemy tak naprawdę. Pamiętam kiedyś skarżyłem się na problemy (już sam nie pamiętam z czym, ale bodajże z łydką) mojemu trenerowi. A on uśmiechnął sie i powiedział z lekkim przekąsem coś w stylu: "Boli? To dobrze. Przynajmniej wiesz, że żyjesz!".

Oczywiście trudno jest człowiekowi upodlonemu, w sposób jaki my tylko widzimy na filmach, jest popatrzyć na to w taki sposób. Nawet bardzo religijni ludzie nie są w stanie w takich chwilach(upokorzenia) uśmiechnąć się i z radością przyjąć ten krzyż. Bo przecież nikt nie chce cierpieć. Nawet ludzie, którzy zapracowali na pogardę o ile tylko mają na tyle uczucia w sobie nie chcą czuć pogardy i upodlenia.

Ogromne upokorzenie może być albo wyrokiem śmierci, albo trampoliną do życia, jeśli tylko potrafimy skorzystać podejść do niego, z otwartym sercem i jednocześnie zaciśniętymi do walki pięściami.

PS. Nie wierzę w śmieszne teksty o nadstawianiu drugiego policzka. Trzeba się nie dać i codziennie oddawać spokój by zyskać spokój.


sobota, 12 stycznia 2008

Poczucie własnej (nie)wartości


To takie trudne kiedy, cały sens istnienia i poczucie własnej wartości uzależnione jest od innych. W jednej chwili można się zacząć stać, jedna, dwie opnie i już można wpaść wielki dół. To są dziwne motywy.

Są ludzie którzy to mają, są ludzie którzy tego nie mają. Mówię tu o poczuciu własnej wartości. My biedni, już nie wolni, ale mocno zniewoleni. Tak łatwo przytłoczyć nas, tak trudno później odbudować to co zdeptali inni. To się odkłada w nas, jak nadmiarowy tłuszczyk. Także z tym, dodatkowym, ciężarem nie jest nam po drodze. Ale to w nas siedzi tak głęboko, tak często powtarzane, że przyjmujemy to za swoje, za prawdę i uczymy się z tym żyć.

Wiara w siebie i poczucie własnej wartości, nie możemy jej oddawać w administrację innym osobą. Ale jednak tak robimy. No przynajmniej ja tak robię. Małe i większe porażki nie ułatwiają, nie dadzą odpocząć. Wszystko jest relatywne. Więc wszystko w zasadzie można podpiąć pod porażkę. Rzadko się staram podpinać na siłę.

Czasami łatwiej jest po prostu iść do pracy i pozwolić by obowiązki, zamieniły się miejscami z myślami. Myślenie to przekleństwo dla tych którzy roztrząsają zagadnienia, myśli, słowa na sto możliwych sposobów. Można byłoby to wyrównać z tymi co np. wsiadają po kieliszku za kierownice, to wtedy wszyscy by byli zadowoleni. A tak myśli zabijają często to co dobre, podcinają skrzydła, odejmują energii, sprawiają, że trudniej jest wstawać z bezpiecznego łóżka rano, by stawiać czoła własnemu sobie, a co dopiero całemu światu.

Pytam siebie samego. Czy naprawdę sprawy i osądy, tak mało istotne, powinny być moją tablica wskazań czy jestem coś warto? Powinny?

Tak łatwo wybić mnie z mojej drogi, za łatwo...

poniedziałek, 7 stycznia 2008

Is the glass half empty or half full?


Przez ostatnie kilka dni, życie mnie przerastało. Zaczęło się niewinnie od powolnego tracenia czasu, czasu którego i tak miałem zbyt mało. Czas zaczął umykać, przeciekać przez palce. Cele które były odległe jeszcze bardziej zaczęły się oddalać. Ja pogrążony w niewierze we własne siły starałem odwlec moment startu. Co gorsza zacząłem myśleć więcej i szerzej...

Są czasem ludzie, którzy gdy nie widzą mety tuż przed swoimi oczym, nie zaczynają biec nawet, ewentualnie nieśmiało i bez wiary zaczynają kroczyć "w stronę słońca". Ci ludzie to pesymiści, to oni w myśl zasady "Sami siebie najlepiej ranimy, sami siebie najlepiej zabijamy" mieszają się sami z błotem. Odpychają myśli o wygranej, która jest tak daleka, taka niewiarygodna. Myślą, po co więc biec, skoro i tak się nie dobiegnie?, po co skoro i tak się nie wygra?

Same myśli. Myśli które zabierają nie czas, bo czas zawsze się znajdzie. Myśli, które zabierają chęci i energię. Brak energii by zaczynać na nowo, by kontynuować walkę jest największą zarazą. To przecież ta nieprzenikniona wiara, w to że jeśli coś idzie dobrze, to znaczy że zaraz karta się odwróci. Nieprzekniona myśli że jutro znowu będziemy tacy sami, te same błędy i te same porażki.

To paraliżuje. Myśl. Myśli, że bez sensu... Człowiek nie może robić nic co jest bez sensu, więc kiedy brakuje sensu człowiek obumiera, stacza się i gnije. Gubi się w swoich własnych myślach.

Nikt jednak przez całe życie nie jest optymistą, nie jest także od początku do końca pesymistą. Nie rodzimy się z tym. Ta czy inaczej, sami pracujemy często na to by nas ktoś zaszufladkował. Czasami nawet buntujemy się przeciwko takiej czy innej ocenie.

Pesymista jest jak narkoman, trochę dobrze mu ze swoim nałogiem, ale chcę z tym skończy. Trudno mu jest to uczynić, bo to nie nałóg go trzyma w szponach. To myśli! To pamięć! Pamięć o tych wszystkich próbach nieudanych, potrzebuje nowych bodźców by móc przyżec sobie i uwierzyć w to że tym razem może być inaczej. Każda nowa próba kosztuje nowe siły i już nie zaczyna się od zera, z czystym kontem, rozpoaczyna się z coraz to głębszej depresji. To tak jakby jedną ręką się odkopywać, a drugą zakopywać, sęk w tym że pesymista zakopuje się tą mocniejszą reką, a odkopuje tą słabszą.

Pesymista. To słowo jest tylko uproszczeniem, dla określenia człowieka który woli żyć na kolanach niż umierać na stojąco.


Don't lose your grip on the dreams of the past
You must fight just to keep them alive



Pozdrowienia dla tych którzy nie umarli za życia.