poniedziałek, 23 maja 2011

Sam ze sobą na sam

Pozbierałem się trochę dopiero patrząc na zaporę w Tresnej. Stałem tam godzinę i próbowałem się uspokoić i zobaczyć piękno tego miejsca. Ten chorobliwy, przenikający wstyd, że nikt koło mnie nie stoi (w przenośni), że wszystkie dobre i złe chwilę dzielę ze sobą samym. Znowu byłem sam, jak w styczniu. Stałem tak, myślałem żeby zadzwonić do Ani, ale przecież ona zdecydowała, wie jak się teraz czuję i jakby chciała to by zadzwoniła. Ale nie zadzwoni. Takie życie. Mam wrażenie, że jeszcze 2-3 miesiące i będę cichym wspomnieniem. Ostatnio było mi bardzo trudno bez Niej. Nikt nie był, nie jest w stanie i nie będzie, Jej zastąpić. Przed chwilą przeczytałem na Jej blogu, że jest szczęśliwa z Sebastianem, że jest przyjemnie i miło. Cieszę się.

Późnym wieczorem pożegnałem się z Marysią. Było mi bardzo przykro na sercu. Rozmawialiśmy jadąc samochodem. Dziękowałem Jej że była. Mówiłem, że trochę za bardzo się z Nią zżyłem. Tak jak Jej obiecałem uprzyjemniłem Jej ten okres samotności i sprawiłem, że zapomniała o niej na jakiś. Teraz czas bym zniknął. Będzie Piotr.

Nikt kurwa nie wie jak mi ciężko... Fuck!!!

Ale szczerze Ani i Marysi życzę szczęścia, a sobie... cholernie dużej siły w środku, by przeżyć sam ze sobą...

Brak komentarzy: