piątek, 22 stycznia 2010

Za nim będę trupem

Jakbym przeczytał swojego własnego bloga od początku do końca, okazałoby się, że odkąd tylko powstał pełno było trzech odczuć:
- miłości, rozumianej na wiele sposobów
- strachu, także rozumianego na wiele sposobów
- żalu

Uczucia te dominowały w moim życiu już od wielu lat. Od 9 lat. Kiedy to obok jedynej mojej miłości i pasji pojawiła się moja pierwsza miłość. Byłem wtedy w pierwszej klasie liceum, czyli miałem jakieś 15/16 lat i nadszedł czas na bliskość. Bliskość, której nie dostawałem wiele w życiu.

To był początek wielkiej przygody. Pogoń za miłością to jednocześnie cudowny i bardzo wyczerpujący bieg, szczególnie dla kogoś kto przez większość czasu tylko goni, a z rzadkością może napawać się jej oddechem na swoim ciele. Ta pierwsza wielka miłość trwała przez 6 lat i będzie trwała do końca mojego życia, a tak samo jak druga miłość mojego życia. Którą poczułem właśnie po tych 6 latach. Nie byłem na nią gotowy, ale to już po raz drugi. Czy ktoś w ogóle jest przygotowany na prawdziwą miłość.

Te 9 lat musiało się w końcu zakończyć i kończyło się rozwlekle, a rok, który był ostatni w tej 9-latce był najbardziej samotnym i przykrym rokiem mojego dotychczasowego życia. Rokiem przykrości i rozczarowań, rokiem utraconych nadziei, przyjaźni i miłości. Rok który mogłem nie zakończyć wśród żywych, a były chwile, że bardzo tego pragnąłem.

Był to rok pełen refleksji. Kilka zdań przekroczyło granicę, a ja chciałem pójść za nimi i też ją przekroczyć, i tak się stało, a w zasadzie staje się każdego dnia. Z lekkiego rozbiegu, ale jednak powoli i z lekkim mozołem jednocześnie.

Po prawie 25 latach życia, znowu uczę się jak być 6-latkiem i to jest piękne. Nie mogę już nim być, ale powoli stanę się hybrydą, jeśli tylko codziennie będę ćwiczył ten swojego rodzaju dziecinny wyraz twarzy i myślenie o wszystkim jak o rzece, którą można przepłynąć dalej, ale bardziej jak o rzece, która niezależnie od jak bardzo będziemy o tym myśleć, zawsze będzie płynąć i pchać nas raz na spokojniejsze i pełne ciepła wody, raz to na rwący, zimny i złowieszczy nurt. Dlatego trzeba się uzbroić w uśmiech i po prostu nie martwić się zanadto, o to co będzie za zakrętem, a tym bardziej tym NA CO NIE MAMY WPŁYWU.

Miłość jest rzeczą piękną i nigdy nie przestanę kochać, ale życie w wiecznym rodzeniu się i umieraniu nie uszczęśliwi mnie tak jak kiedyś. Coś się w końcu zmieniło we mnie. Przez 9 lat walczyłem o miłość, walczyłem o to by mieć kogoś do kogo będę mógł wracać, komu będę mógł się poświęcić bez reszty, walczyłem też o moje przyjaźni, które okazały się pisane palcem na wodzie i o wiele innych spraw walczyłem.

"Sami siebie najlepiej ranimy, sami siebie najlepiej zabijamy", ponad 2 lata temu ten cytat stał się jednym z elementów wpisu: link, ale chyba w końcu dotarło do mnie, że to jest ślepy tunel z płonącymi samochodami w środku. Do niczego nie prowadzi.

Tak, tęsknię za miłością i brakuje mi jej, ale skoro tylko przez chwilę byłem kochany w ciągu tych 9 lat to czemu większość tego okresu poświęcałem temu zagadnieniu?
Jest tyle osób, rzeczy, zagadnień do kochania, a przede wszystkim powinienem kochać siebie i (sorry za górnolotność) kochać swoje życie. Nie żałuje tego okresu, ale czas powiedzieć dość i wydorośleć.

Szkoda życia!!
Ruszam dupę zanim będę trupem i uczę się żyć!!

Brak komentarzy: